czwartek, 23 czerwca 2011

AŁTYSTA.

Kilka lat wstecz, patrząc na mnie zaczynającą, było tak, że zachwycano się mną i nie. W momencie, kiedy się mną nie zachwycano, zawsze odczuwałam takie wewnętrzne ,,ał" i spinałam się ile można, czasem irracjonalnie a żeby wybronić swoją pracę. Z czasem jednak dostrzegałam swoje błędy i okazywało się, że sporo osób na ,,nie" miało tę rację.
Dzisiaj ktoś chciał a żebym powiedziała ,,co czuję wobec jego pracy?" No cóż. No to napisałam tej osobie co czuję zgodnie z tym co odczuwam wobec tej roboty, którą wykonał. I co? Wewnętrzne ,,ał" działa zawsze tak, że nagle osoba tworząca zaczyna odbijać usilnie piłeczkę i odpisywać, że przecież chodzi o to, o tamto i nagle strzela pojęciami z wyższej półki (ale nie z najwyższej). Tylko po co to nagle zaczął robić? 
Pisze, pyta ,,co czujesz wobec...?" a ja odpowiadam, że ,,lalalalala". I tyle z tej rozmowy dla mnie być powinno, tym bardziej, że wyraźnie w wiadomości miałam napisane nie: ,,porozmawiajmy, popiszmy" a ,,chcę tylko znać TWOJE odczucia". No i co dalej? Jak w takich sytuacjach bywa, zaczął mnie lustrować moje prace na powszechnym portalu społecznościowym jakowym facebook jest. Skoro mam to na facebooku, to oczywiście, se można wchodzić i lubić, se można komentować, bo tej funkcji nie wyłączyłam, no ale. Dla mnie to była forma dowartościowania się. Żeby przedstawić mi, że też nie całkiem jestem mega wyjebaną artystką, która może zadzierać nosa. Tylko, że akurat zabawnie stało się, że podpisał się komentarzem krytykującym pod złym zdjęciem. Tzn... zdjęcie jest sprzed 2-3 lat? No on tego nie wie. Ale ja wiem, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło i wpadłam właśnie na pojęcie ałtysty. Takie zdarzenie tym bardziej mnie utwierdziło w moim przekonaniu, że właśnie ta osoba, przedstawicielem tej grupy twórców jest. Chociaż już wcześniej takim słowem wyrażałam się wobec niektórych przy znajomych, tak teraz postanowiłam to opisać. Bo już trochę nie wytrzymuję, po prostu - na własnych błędach się nauczyłam: nie lamentować, stosować technikę ,,na kaczkę", czyli że to wszystko po mnie spływa albo przyjmować wszystko na klatę jeżeli rzeczywiście mocno wobec mnie jakaś opinia jest uzasadniona, całkiem oczywiste. 
Reasumując: ałtysta - ał!tysta, to ktoś, kto chodzi i robi, nawet całkiem niezłą sztukę robi, ale jak napotka na garstkę krytyki , to nie dość, że zaczyna tupać ,,ale przecież to jest wyraz bełtbełtbełt" przy czym doda ,,ale rozumiem, masz prawo do swojej opinii" i na koniec dopieprzy się do prac osoby pytanej bądź osoby, która sama z siebie wyraziła opinię. 
I nie piszę tego a żeby jakoś kogoś tym wkurwić. Chociaż pewnie i tak wkurwię. Chociaż... nie wiem. Dynda mi to. Też nie chodzi o to, że uważam, że takie osoby są żałosneee, do dupyyy. Chodzi o to, że takie osoby są, a że ja nie znam na takiego ,,artystę" określenia, to żeby nie nazywać go ,,artystą", bo nim jednak nie jest, to pojęcie jakieś mieć muszę. I może kogoś tym skrzywdzę, może ktoś poczuje się urażony? Ale i może ktoś coś skumie? Skmini, że to kurwa nie o to chodzi, żeby chodzić i pytać a jeżeli opinia jest negatywna to się dosrać z podwojoną siłą i sobie ulżyć. Chyba nie na tym polega ,,dowartościowanie" siebie.
I piszę to sama przed sobą i przed Wami jako, że dzisiaj z ałtystą się spotkałam i widziałam odbicie w lustrze jeszcze siebie sprzed pół roku. Kiedy to sama odbijałam jak ta debilka piłeczkę, a przecież ktoś tam z czymś opinię swoją ciapnął i git. Niczego złego mi tym nie zrobił, wręcz przeciwnie.
No więc tyle, miłego.
Barbara Cygan
( To idealne zdjęcie wizualizujące moje takie ,,uchhh" przy rozmowie z Tym Kimś.)